Liv: Co sprawiło, że odkochałaś się w szosie? Co takiego odnalazłaś w MTB, że ponownie zaczęłaś czerpać radość z rowerowej rywalizacji?
Peta: Bardzo mi się podobał mój pierwszy rok spędzony w Europie pod opieką głównego trenera Warren’a Macdonald’a. Później niestety w trakcie sezonu letniego nowy management zaczął wprowadzać swoje zmiany. Czułam się jakbym była poddawana dyktaturze. Z jednej strony miałam to szczęście być częścią małej garstki młodych sportowców, którzy otrzymali ogromną szansę od losu, z drugiej jednak, nie potrafiłam oddać całej siebie komuś innemu. W końcu przeszłam załamanie i odeszłam nie tylko z drużyny, ale też kompletnie zrezygnowałam z tego sportu.
Kiedy zaczęłam się spotykać z moim, aktualnie już 13-letnim, partnerem Jarrod’em Maroni, Jarrod zaledwie kilka tygodni później wybierał się na trzydniowy wyścig 3-Day-Road. Wyścig, który wygrałam rok wcześniej i byłam zbyt skołowana, żeby tam jechać. Nie potrafiłam stawić temu czoła. Więc Tata Jarrod’a, który wówczas miał 60 lat zabrał mnie w ramach towarzyskiego, weekendowego wypadu na rower MTB. Nigdy wcześniej nie jeździłam na MTB, ale jak się okazało, byłam w tym całkiem niezła. Byliśmy tam 20-osobowa grupą. Zatrzymywaliśmy się po kilka razy na drobne przekąski, lunch, a czasami tylko po to, żeby odpocząć lub poczekać na resztę grupy. To był wypad z dużą ilością kałuż, śmiechu i otarć. Do dzisiaj wspominam to jako jeden z najlepszych dni w moim życiu. Jeden z tych dni, kiedy jeździłam bez jakiejkolwiek presji i oczekiwań. Od tamtej pory jestem zakochana w MTB.
Wydaje mi się, że nie miałam we krwi bycia “Mistrzynią Świata”. Byłam buntownikiem, byłam uparta i nie lubiłam, kiedy ktoś mówił mi co mam robić. Niektórzy powiedzieliby, że byłam po prostu rozpieszczona, ale ja wiem, że to nie była moja droga, która była mi pisana. Nadal jestem tą „buntowniczką”, z tą różnicą, że aktualnie otaczam się „moimi” ludźmi.
Liv: Ścigałaś się w praktycznie każdej dyscyplinie. Która z nich jest Twoją ulubioną?
Peta: To jest pytanie, na które nie jestem w stanie odpowiedzieć.
Czerpałam radość z różnych dyscyplin rowerowych na wielu etapach mojej kariery i każda z nich prowadziła mnie do kolejnej. Jestem wdzięczna za to, że mam garaż pełen różnych rodzajów rowerów, spośród których ciągle mogę wybierać. Są to różne modele. Takie, które dają mi radość z samej jazdy lub ścigania się. Odpowiednie umiejętności i cechy fizyczne połączone razem to szansa bycia naprawdę wszechstronnym zawodnikiem, a możliwość ścigania się na różnych rowerach daje mi dużo opcji wyboru. Nie potrafię myśleć o żadnej z tych dyscyplin pod kątem jakiejkolwiek wady. Mogę tylko zakochiwać się w nich wszystkich na nowo i ubolewać, nad tym, że taka miłość jest niestety dość drogim hobby…