POWIEDZ „TAK” PRZYGODZIE

Historia Kaysee Armstrong

Kaysee Armstrong znana jest w kolarskim środowisku jako „dziewczyna na tak”, ponieważ jest żądna przygód i chętna do próbowania nowych rzeczy. Szybko zaakceptowała swoje przezwisko. Jako cheerleaderka w liceum, mistrzyni kraju w kolarstwie górskim na studiach, wielokrotna zwyciężczyni etapowych wyścigów górskich oraz objawienie długodystansowych wyścigów szutrowych – Kaysee nie lubi stawiać sobie ograniczeń i to się jej opłaciło. Ale na przestrzeni lat Kaysee uświadomiła sobie, że czasem mówienie „tak” służyło interesom innych, a nie jej własnemu szczęściu – i to właśnie postanowiła zmienić. Kształtując na nowo swoje zobowiązania zarówno w kolarstwie, jak i poza nim, odkryła, jak ścieżki z przeszłości przecinają się z tymi, które prowadzą ją ku przyszłości. Poznaj z nami kobietę, która kryje się za słowem „tak”.

Kaysee Armstrong "Yes Girl"

Liv: Gdzie się wychowałaś i jak wyglądało twoje dzieciństwo?

Kaysee: Wychowałam się w gospodarstwie, gdzie hodowano bydło w miejscowości Whitesburg w stanie Tennessee. Nie pamiętam, żeby w miasteczku była choć jedna sygnalizacja świetlna, ale mieliśmy restaurację Karl & Kathy's Kountry Kitchen, gdzie można było kupić kanapkę z szarpaną wieprzowiną i sosem barbecue, którą jako dziecko uwielbiałam. Moi rodzice nigdy nie byli razem, a mama poznała mojego ojczyma, Clintona, kiedy miałam jakieś 3 lata. Mam brata bliźniaka, Storma, oraz przyrodniego brata Jarrida, który jest młodszy od nas zaledwie o parę miesięcy. Jako dziecko strasznie narzekałam, że muszę mieszkać na farmie. Chciałam mieszkać na osiedlu, gdzie miałabym przyjaciół, z którymi mogłabym się bawić. Zamiast tego szwendałam się po polach, jeździłam na rowerze albo na gokartach, właziłam na stogi siana, a moimi najlepszymi przyjaciółmi były zwierzęta, jakie hodowaliśmy. Karmiłam butelką cielaki i pracowałam w polu na plantacji tytoniu, co było najcięższą pracą w moim życiu. Z perspektywy czasu myślę, że nie zamieniłabym takiego dzieciństwa na żadne inne.

Bo nie tylko z tego się ono składało. Lubię je tak wspominać, ale jak chyba u każdego, było to trochę bardziej skomplikowane. Ja i mój brat bliźniak pojawiliśmy się w życiu naszego prawdziwego taty, Geralda, i mamy, Kelly, bardzo wcześnie. Oboje kochali nas na zabój. Niestety nasz tato miał swoje demony, które go nawiedzały i przez całe życie walczył z uzależnieniem. Przedawkował narkotyki i zmarł, gdy byłam w liceum. Przez kawał życia byłam na niego wściekła. Jako dziecko nie potrafiłam zrozumieć, jak ktoś mógł wybrać uzależnienie ponad miłość do swoich dzieci, ale jako dorosła osoba rozumiem o wiele więcej i już nie czuję do niego złości, raczej głęboki smutek.

Na zawsze zachowam w pamięci dobre wspomnienia, kiedy tata latem zabierał nas na łódkę na cały dzień, a potem spaliśmy pod namiotem. Jednak dręczą mnie też inne wspomnienia, gdy jako dwunastolatka musiałam pomóc tacie prowadzić samochód z kręgielni do domu, bo co chwila tracił przytomność za kierownicą. Za każdym razem, kiedy trzeźwiał i szedł na terapię, czułam, że wreszcie będę miała normalne życie, ale potem przychodził na mecze futbolowe, gdzie występowałam jako cheerleaderka, z tym pustym spojrzeniem. I już wiedziałam, że znów wpadł. Jeden z najdłuższych okresów trzeźwości przypadł wtedy, kiedy miałam 15 lat. Stracił wszystko, sięgnął dna i poszedł na terapię. Przez prawie rok był trzeźwy, dostał niezłą pracę na kolei. Zabrał mnie na zakupy, znów byłam szczęśliwa i pełna nadziei, ale jeszcze w tym samym tygodniu, kiedy siedziałam na lekcji fizyki, zadzwonił telefon, a mi zrobiło się niedobrze. Już wiedziałam. Popędziłam do szpitala i zobaczyłam go, jak leżał bez życia. Zdecydował, że już nie daje rady i taki był tego efekt. Porzucił mnie po raz ostatni.

Wyszłam i przez lata nie wracałam do tego tematu. Nawet teraz nie potrafię o tym pisać bez uczucia zranienia i porzucenia. Ale nie byłam sama. Miałam po swojej stronie ojczyma i mamę, no i gospodarstwo. Kiedy teraz wracam do domu, widzę, ile miłości i bezpieczeństwa zapewniła mi ta farma. Nauczyła mnie ciężkiej pracy, ale też wzbudziła we mnie ciekawość otaczającej przyrody. Pokazała mi, jak łatwo można uciec od świata poprzez bycie na świeżym powietrzu.

Rodzina Kaysee Armstrong

Liv: Kiedy zainteresowałaś się kolarstwem i jak to się stało? Co takiego w kolarstwie zafascynowało cię najbardziej?

Kaysee: Jako nastolatka byłam cheerleaderką w Top Gun Cheerleading Academy w Kingsport w stanie Tennessee i brałam udział w turniejach cheerleaderskich. Spędzałam 20 godzin tygodniowo na sali, trenując, aby mieć pieniądze na czesne. To było wszystko, czego potrzebowałam. To był sposób na rozładowanie moich frustracji, a jednocześnie grupa przyjaciół, dzięki którym się śmiałam i czułam normalnie. Kiedy przygoda z cheerleadingiem dobiegła końca ze względu na wiek, desperacko szukałam nowej dyscypliny. Na początku próbowałam kajakarstwa górskiego, ale szybko przerzuciłam się na kolarstwo górskie, ponieważ bałam się pływać kajakiem.

Nie od razu zakochałam się w kolarstwie, ale wydałam wszystkie zaoszczędzone latem pieniądze na rower za 700 dolarów, więc bardzo nie chciałam z tego rezygnować. Na szczęście środowisko MTB to ludzie, z którymi świetnie spędza się czas. Przychodziłam na grupowe przejażdżki, żeby być z nimi i ćwiczyć, ale w głębi duszy cierpiałam, a każdy przejazd to była katastrofa. Raz nawet cisnęłam rowerem w krzaki, bo wyprzedził mnie jakiś sześćdziesięciolatek.

Zaczęło mi się podobać dopiero, kiedy zauważyłam, że robię postępy. Przeszkody na trasie, które wcześniej zmuszały mnie do tego, by zsiąść z roweru i pokonać je pieszo, mogłam już przejechać i to dawało mi poczucie, że coś osiągnęłam. Zaczęłam brać udział w wyścigach, a mój duch rywalizacji szybko pomógł mi być lepszą i szybszą. Na pierwszym roku w koledżu zapisałam się do drużyny kolarskiej. Głównie skupiali się na wyścigach szosowych, ale dali mi strój, który mogłam nosić podczas wyścigów MTB rangi studenckiej i na pierwszym roku zajęłam drugie miejsce w krajowych zawodach studenckich USA Cycling Collegiate. Sama byłam zdziwiona swoją szybkością, więc całkowicie się temu poświęciłam i jeszcze bardziej zakochałam w kolarstwie.

Liv: Jak w skrócie wyglądała twoja kolarska kariera? Jakie przełomowe momenty doprowadziły cię od tego pierwszego wyścigu do bycia zawodniczką Liv Factory Racing?

Kaysee: W kolarstwie fajne jest to, że wszystkie wydarzenia wydają się wielkie, a w rzeczywistości są małymi kroczkami. Czy mówimy tu o korzeniu, który jeszcze tydzień temu wymagał zejścia z roweru, czy też o zapisaniu się na wyścig, co dotąd napawało cię strachem. Gdyby ktoś mi powiedział 10 lat temu, kiedy zaczynałam kolarską przygodę, że będę jeździć w zespole Liv Factory Racing, najpierw zapytałabym, co to znaczy ścigać się zawodowo. Czy ktoś tak w ogóle robi?

Ale oto jestem i robię więcej, niż kiedykolwiek mogłam sobie wyobrazić. W ostatnim roku ścigania się w koledżu w ramach stypendium wygrałam krajowe zawody studenckie USA Cycling Collegiate. Miałam już nazwisko i pewność, że podążam właściwą ścieżką. Lokalny sklep rowerowy dał mi za darmo rower i postanowiłam zwiedzić świat. Zapisałam się na sześciodniowy etapowy wyścig MTB w Chile, Trans Andes Challenge, i się zakochałam. Zaczęłam podróżować, aby wziąć udział w jak największej liczbie etapowych wyścigów MTB. Wygrałam Trans Andes Challenge, Transylvania Epic, Pisgah Stage Race i wiele innych.

A potem zadzwonili z Liv z propozycją udziału w wyścigu Cape Epic w RPA jako członkini profesjonalnego zespołu i zostania mentorką ekipy Liv Trail Squad. To był dla mnie zaszczyt. Byłam bardzo podekscytowana. Dzięki tej podróży jestem w zespole Liv Factory Racing i stałam się częścią rodziny Liv. Po wyścigu Cape Epic pytali mnie, czy chcę podróżować z zespołem i brać udział w kolejnych wyścigach i za każdym razem mówiłam „tak”. Zajęłam czwarte miejsce w krajowych zawodach USA Cycling Pro Nationals i podpisałam kontrakt z Liv na kolejny rok.

Społeczność Kaysee Armstrong

Liv: Opowiedz o przygodach podczas kolarskiej kariery, które stały się twoim udziałem dlatego, że mówiłaś im „tak”. Czy żałujesz, że za którymś razem nie odmówiłaś? Dlaczego?

Kaysee: Zgoda na udział w Cape Epic i wszystkie inne wyścigi, które zaproponował mi zespół Liv tamtego roku zaowocowały kontraktem, ale już wcześniej chętnie zgadzałam się na udział w przejażdżkach i wyścigach. Zawsze sobie myślałam „dlaczego nie?”. Jestem głodna przygód i chcę pokonywać przeszkody, które wydają się nie do pokonania. Nie ma nic bardziej satysfakcjonującego niż możliwość robienia nowych rzeczy i poczucie spełnienia, gdy uda się osiągnąć coś, co wydawało się nieosiągalne.

Mówienie „tak” może się czasem wydawać straszne i często kwestionuję swoje decyzje, kiedy cierpię lub się przeciążam. Ale nie żałuję żadnego wypowiedzianego „tak”. Powiem raczej, że z sytuacji, w których powiedziałam tak, a powinnam była powiedzieć „nie” nauczyłam się bardzo wiele. To były bolesne lekcje, ale bardzo pożyteczne.

Teraz mam 31 lat i nadal bardzo często mówię „tak”, ale też coraz częściej mówię „tak” w kontekście siebie i swojego czasu. Na początku kolarstwo pochłaniało mnie bez reszty, ale to dlatego, że uwielbiałam być na świeżym powietrzu i poznawać nowe rzeczy. Teraz kolarstwo to moja praca. Muszę zachować równowagę pomiędzy wyścigami, co do których są pewne oczekiwania, a własnym czasem, aby jazda na rowerze nadal sprawiała mi radość z tych samych powodów, dla których zakochałam się w kolarstwie na samym początku.

Liv: Jakie przeszkody na twojej kolarskiej ścieżce wpłynęły na ciebie prywatnie i zawodowo? Jakie lekcje z nich wyciągnęłaś?

Kaysee: Życie pełne jest przeszkód. Każdy człowiek codziennie pokonuje przeszkody. Również ja, tak jak i inni, mam wiele przeszkód do pokonania. Moją największą przeszkodą jestem ja sama oraz to, jak wewnątrz radzę sobie z różnymi sytuacjami. Chodzi tu zarówno o świadome ignorowanie związku między uczuciem porzucenia a kontrolowaniem nawyków żywieniowych i przetrenowaniem, jak również po prostu o ucieczkę przed własnymi uczuciami, które sprawiały, że postrzegałam się jako ohydną, bezwartościową i zagubioną.

Otrzymanie pomocy w mojej wewnętrznej walce i radzeniu sobie z uczuciami dało mi więcej szczęścia niż jakikolwiek wyścig. Nauczenie się miłości własnej oraz zrozumienie, jak bardzo jestem ważna w ogromnym stopniu poprawiło jakość mojego życia. Ciężko jest sprostać oczekiwaniom wszystkich wokół, a kiedy to staje się moim jedynym celem, tracę pasję. Pasja to coś, co pcha mnie do przodu. Teraz pasję czerpię z rzeczy, które robię dla siebie, a nie dla innych.

Liv: Jak mówisz, „zobowiązanie to coś, co wybierasz, by zrobić”, a nie coś, co musisz zrobić. Jak zmieniły się twoje zobowiązania na przestrzeni kilku ostatnich lat, odkąd zaczęłaś rozróżniać te rzeczy? W jaki sposób nakreślenie tej granicy pomogło ci zdefiniować priorytety jako zawodowej sportsmenki w twojej karierze księgowej czy w twoich związkach?

Kaysee: W ostatnich latach zaczęłam dostrzegać różnicę między „powinnam” a „chcę” w kontekście moich celów. Jeśli chodzi o wyścigi, zrobiłam się nieco bardziej wybredna. Ściganie się nie jest jedyną rzeczą, jaką robię w życiu i nigdy nie będzie. Wyścigi niosą za sobą wiele oczekiwań, a ja uświadomiłam sobie, że zajęcie umysłu innymi rzeczami i wyznaczenie sobie również innych celów sprawia, że jestem szczęśliwa. Właśnie zdaję egzaminy z księgowości Certified Public Accountant (CPA). Połowa już za mną. Uzyskanie certyfikatu CPA było jednym z trudniejszych celów, jaki sobie obrałam, mimo że ukończyłam studia z księgowości i od dziesięciu lat łączę kolarstwo z pracą księgowej. Zobowiązanie się do osiągnięcia tego celu było przerażające, oznaczało mnóstwo nauki, która wcale nie jest przyjemna, ale wiem, że tego właśnie chcę. A kiedy czegoś chcę i zobowiążę się do tego, wówczas to zobowiązanie daje mi energię i motywację, dzięki którym osiągam cel.

Kaysee Armstrong podczas nauki

Liv: Jaką rolę odgrywa dziś kolarstwo w twoim życiu? 

Kaysee: Na początku kolarstwo było sposobem na aktywność fizyczną, ale szybko stało się sposobem na poznawanie świata. Nadal to główny sposób, w jaki zwiedzam świat, ale jednocześnie moja ostoja. Spędzam czas na świeżym powietrzu, z dala od ekranów i mam wokół siebie wspaniałych ludzi. Mam szczęście, że mogę robić to, co kocham.

Kaysee Armstrong Liv Committed