Jadę na ultra i co dalej? Co i jak spakować?

Dobrze pamiętam swój debiut, niepewności z nim związane i wszystkie „strachy na lachy” towarzyszące moim przygotowaniom 😊. Wybór imprezy, która będzie naszym startem debiutanckim jest bardzo ważny, kluczowy można by rzec. Zakładam jednak, że ten wybór macie już za sobą. Być może udało się Wam także zdobyć już miejsce na liście startowej, co czasem bywa samo w sobie już spełnieniem marzeń 😊. Przychodzi wtedy taki moment refleksji połączonej ze strachem – „Co zabrać ze sobą? Co będzie mi potrzebne? Co i w co się spakować?” Postaram się w kilku słowach przyjść Wam z pomocą, opierając swoje rady na własnych doświadczeniach.

Jeśli chodzi o pakowanie potrzebnych na wyścigach sprzętów, to jestem absolutnym zwolennikiem minimalizmu. I to skrajnego 😊. Płacimy setki złotych, nie rzadko tysiące na to, aby nasze rowery były jak najlżejsze. Szukamy najmniej ważących pedałów, siodełek, nawet koszyków na bidony. I poniekąd pewnie słusznie, bo im mamy lżejszy rower, tym mniej energii potrzebujemy do wprowadzania go w ruch. Dlatego nie polecam zabierania na wyścig ultra wszystkiego, co może się przydać 😊. Raczej namawiam do skupienia się na rzeczach tylko najbardziej niezbędnych. Wszystkie „przydasie” radzę zostawić w domu i wykorzystać przy innych okazjach. Sposoby pakowania się rozdzieliłabym na dwa, w zależności od tego, czy planujemy w trakcie wyścigu nocleg, czy też szykujemy się na jazdę tzw. longiem, czyli bez dłuższego snu.

Drugi przypadek, mi najbliższy, jest oczywiście dużo mniej wymagający, jeśli chodzi o nasze zaopatrzenie w sprzęt. Potrzebujemy tak naprawdę tylko kilku rzeczy.

Po pierwsze sakwy/torby. Ja z całą determinacją polecam torby podsiodłowe. Niestety akurat w ich przypadku jest tak, że cena mocno jest związana z jakością i stabilnością ich montażu. Rozwiązania znanych marek są po prostu niezawodne, a to najcenniejsza cecha sprzętu podczas wyścigu. Ważne jest, aby torba zamontowana na sztycy była nieruchoma. Nie latała na prawo i lewo przy każdym obrocie korbą i nie wpływała na stabilność naszej pozycji na rowerze. Musi być też wodoszczelna (nie wystarczy wodoodporność), błotoszczelna i odporna na wszelkiego rodzaju tarcia. Inwestycja w dobrej jakości sakwę podsiodłową to komfort na każdym ultra, spokój ducha i pewność, że pomimo deszczu i błota, przez które się przedzieramy, rzeczy, które wieziemy w sakwie nadal pozostają czyste i suche. Jak ważne to jest, przekona się każdy, kto w środku nocy, na bezludziu, podczas wielkiej ulewy, sięgnie do torby po ostatnią schowaną tam kanapkę 😊. Drugą torbę warto zamontować na ramę. Na najbardziej potrzebne nam pod ręką drobiazgi: telefon, powerbank, kable, kilka batonów czy żeli, chusteczki. Mała torba, również wodoszczelna, którą w łatwy sposób da się otworzyć jedną ręką i która mocno trzyma się ramy, to bardzo dobry wybór. Oczywiście można ją zastąpić albo uzupełnić małą torbą na kierownicy, spełniającą te same funkcje.

Jeśli chodzi o dodatkowe wyposażenie roweru, to na jazdę longiem nawet 30h w zupełności wystarczy. Im mniej toreb na rowerze, tym lepiej. Czasem montuję jeszcze na kierownicy taką małą sakiewkę na przekąski, tzw. paśnik 😊. Podczas ultra duuużo jemy, im mniej się zatrzymujemy tym lepiej, więc każdy sposób na przechowywanie przekąsek jest dobry. Paśnik się sprawdza podczas suchej pogody. Kiedy pada niestety nie można liczyć na to, że nasze batony będą w swoim pierwotnym wydaniu. Ja osobiście nie wożę też żadnych plecaków, nerek ani nic innego na plecach. Mój kręgosłup po prostu tego nie akceptuje przy dłuższej jeździe. Jednak, jeśli dla kogoś nie stanowi to problemu, to bardzo dobrym rozwiązaniem jest plecak typu camelback. Zwłaszcza podczas jazdy nocą, kiedy nie ma gdzie uzupełnić płynów, bo wszystkie sklepy są zamknięte, taki dodatkowy 2l zbiornik potrafi uratować nas przed odwodnieniem i przez to uratować nam dobry wynik na mecie.

Skoro mamy już torby, to co do nich spakować?

Po pierwsze zestaw naprawczy do kół. Bez względu na to, czy jeździmy z dętkami czy bez. Ja jeżdżę na oponach bezdętkowych, ale podczas wyścigu zawsze mam ze sobą zapasową dętkę, zapasowy wentyl, łyżki do opon i pompkę. Oczywiście jest szereg innych rozwiązań, które można na dziurawą oponę zastosować. Najważniejsze jednak, aby być w tym zakresie samowystarczalnym. Noce podczas wyścigów bywają bardzo długie i bardzo chłodne. Oczekiwanie gdzieś w lesie na pomoc może nas kosztować wiele zdrowia, nie mówiąc już o utraconej szansie na dobry wynik czy zdobycie mety. Zawsze mam też przy sobie mały i lekki zestaw narzędzi. Tych najbardziej podstawowych. Mam też spinkę i skuwacz do łańcucha oraz najbardziej przydatne na wszelkie awarie opaski zaciskowe w różnych rozmiarach, tzw. trytytki. Jeśli chodzi o zabezpieczenie się przed awariami roweru, to tyle. Nie zabieram nic więcej. Do torby wrzucam jeszcze zapas ogniw do latarek (ja używam takich na wymienne ogniwa) oraz folię NRC i krem zabezpieczający przed otarciami. W zależności od pory roku i prognoz pogodowych na noc zabieram dodatkowe ubrania: nogawki i rękawki, kurtkę przeciwdeszczową, cienką czapkę lub komin wielofunkcyjny. Całą pozostałą przestrzeń w torbie podsiodłowej wypełniam zapasem jedzenia. Im mniej przerw na zakupy, tym szybciej będziemy na mecie 😊. A czasem najzwyczajniej nie ma nawet gdzie zrobić tych zakupów, bo trasa wyścigu prowadzi nas poza terenem zamieszkałym. Bez jedzenia i picia nie pojedziemy. Popełniłam wiele już błędów w tym zakresie i każdy kolejny wyścig uczy mnie przykładać coraz większą wagę do tej spawy. Zapas jedzenia trzeba mieć. Adekwatny do swoich potrzeb i upodobań. Ale nie powinniśmy nigdy doprowadzać do stanu, kiedy nie mamy przy sobie nic do jedzenia. Jak już wspomniałam wcześniej do torby na ramie wkładam powerbanka i kable do niego, dowód osobisty, który ze względów bezpieczeństwa zawsze wożę ze sobą, chusteczki, kilka batonów i żeli, które w czasie jazdy podjadam pomiędzy większymi posiłkami. Dwa bidony w koszykach na ramie. I to wszystko. Tak wyposażeni możemy śmiało stawać na starcie ultra, planując bez snu przejechać 500 czy 600 km 😊.

Opcja z planowanym noclegiem podczas wyścigu jest z oczywistych powodów bardziej rozbudowana. Ponownie można by ją podzielić na dwie sytuacje: pierwszą, podczas której zakładamy nocleg „na dziko”, w lesie czy w przydrożnej wiacie i drugą, kiedy planujemy znaleźć nocleg w hotelu czy agroturystyce po drodze. Pierwsza opcja wymaga od nas zadbania o malutki i leciutki śpiwór, matę, która zabezpieczy nas od podłoża, czy względnie hamak, jeśli takie rozwiązania preferujemy. Dodamy do tego podstawowe kosmetyki, ręcznik, być może ubrania na zmianę, żeby w pełnym komforcie po przespanej nocy udać się na dalszy ciąg naszej trasy. Nocleg w hotelu czy agroturystyce zapewni nam całkowity komfort bez dodatkowych sprzętów i nie wymaga od nas niczego, poza podstawowymi kosmetykami i ewentualną zmianą ubrań.

Wybieramy wersję najbliższą naszym celom i bez strachu i lęku szybko w ten sposób uda nam się przygotować do wyścigu ultra 😊. Odradzam pakowanie się na wyścig w stylu surrvivalowym – muszę mieć przy sobie wszystko, bo nigdy nie wiem, co będzie mi potrzebne 😊.

Każdy z nas wraz ze zdobywanym doświadczeniem tworzy własną listę zabieranych na ultra rzeczy. I każda z tych list jest najlepsza, bo nasza własna 😊. Ja podzieliłam się moją z Wami, żeby ułatwić Wam ten pierwszy start. Trzymam kciuki za Wasze debiuty! Powodzenia 😊.

To może Ci się spodobać